Wyleczy raka i powiększy biust, czyli Zięba na uniwersytecie

aaaAwantura wybuchła – jak to ostatnio często bywa – na fejsbuku, choć nie fejsbuka li tylko dotyczyła i nie na fejsbuku się skończyła. Otóż znany piewca medycyny alternatywnej, niejaki Jerzy Zięba, inżynier zresztą, zaplanował sale Uniwersytetu Gdańskiego na miejsce swojego kolejnego wykładu o tym, jak to proste i skuteczne metody leczenia wszystkiego (serio, od wrzodów żołądka i mukowiscydozy przez łuszczycę, raka i ADHD aż po twardzinę układową, wrzodziejące zapalenie jelita grubego, depresję i schizofrenię) istnieją i są powszechnie dostępne, jeno z niedouczenia i niechęci do prawdy skrywane są przed cierpiącymi pacjentami. Na informację o planowanym wykładzie natknęli się absolwenci UG i poczuli się oburzeni pomysłem głoszenia szarlatanerii w gmachu swojej uczelni. Swej niechęci dali upust na fejsbuku, a następnie w nadziei (płonnej jak dotąd), że być może uda im się wpłynąć na władze uczelni, wystosowali list protestacyjny:

Flagi Uniwersytetu Gdańskiego łopocące na oliwskim kampusie; Wikipedia; CC BY-SA 3.0

Zwracamy się z prośbą o wycofanie zgody na organizację tego wydarzenia na terenie Uniwersytetu Gdańskiego. Rozumiemy, że wynajmowanie pomieszczeń uniwersyteckich jest skutkiem strategicznego niedofinansowania nauki w Polsce, jednak cele komercyjne nie mogą przesłaniać misji Uniwersytetu, którą jest promocja wiedzy. Nie możemy dopuścić, żeby prestiż i renoma państwowej uczelni były wykorzystywane do szkodliwej antynaukowej propagandy, która może stanowić zagrożenie zdrowia i życia ciężko chorych osób.

O planowanym wykładzie – via facebook – dowiedziałam się i ja, znalazłam się też w gronie osób, które rzeczone pismo sygnowały. Złożenie pod nim podpisu było dla mnie ruchem absolutnie oczywistym, automatycznym niejako – uczelnia wyższa jako placówka zajmująca się nauką i edukacją nie powinna udostępniać swych murów (nawet w celach czysto komercyjnych, bo tak też tłumaczy rzecz UG) osobom głoszącym “tezy” jawnie z wiedzą naukową sprzeczne. I nie chodzi o rzekomą kontrowersyjność tych konceptów, nie chodzi o podważanie współczesnej wiedzy naukowej czy (zarzucaną autorom tekstu) chęć blokowania wolności debaty naukowej.

File:John Haygarth.jpg

John Haighton, lekarz, który jako pierwszy zademonstrował efekt placebo w 1799 roku; domena publiczna; https://en.wikipedia.org/wiki/Placebo_in_history

Nauka – pozwolę sobie na personifikację w ramach skrótu myślowego – nie obraża się o podważanie tez naukowych, bo też i tym właśnie na co dzień się zajmuje – nie tylko poszukiwaniem “nowego”, ale też weryfikowaniem już znanego – tyle że, dbając o rzetelność wyników, przeprowadza swoje dociekania skrupulatnie obserwując i notując, drobiazgowo pilnując prawidłowości stosowanej metodologii, analizując rzecz statystycznie, by uniknąć złudnych wyników prawdopodobnych tylko na pierwszy rzut oka. Nie chodzi o to, by wszystko to ładnie brzmiało, ale by wyeliminować najrozmaitsze możliwe błędy poznawcze. Lekarze nie zawracają sobie głowy podczas badań klinicznych technikami w rodzaju podwójnie ślepej próby (gdy ani pacjent, ani badacz/lekarz nie mają dostępu do danych pozwalających ocenić kluczowe dla eksperymentu kwestie – np. czy choremu podawany jest preparat, którego skuteczność oceniamy, czy placebo) tylko dlatego, że ładnie to brzmi. Robią to, by uniknąć zamazujących wyniki zakłóceń takich jak efekt placebo. Dbałość o wszystkie te szczegóły metodologiczne służy temu, by uzyskana dzięki badaniom wiedza była możliwe najbliższa rzeczywistości. Tymczasem sale uniwersyteckie bez zahamowań udostępniamy człowiekowi, który podczas swych wykładów (miałam wątpliwą przyjemność z licznymi jego prelekcjami się zapoznać) ze śmiechem na ustach stwierdza “a co mnie obchodzą badania kliniczne?”. Cóż, Zięby nie muszą obchodzić, kogoś kto dba (przynajmniej formalnie) o poziom naszej edukacji – powinny.

Wypowiedzi Zięby niekiedy określane są mianem “kontrowersyjnych”. Otóż w znacznej mierze są one nie tyle kontrowersyjne, ile po prostu fałszywe, ewentualnie stanowią osobliwą mieszankę danych rzeczywistych (nielicznych), danych i hipotez nieaktualnych bądź dawno przez naukę zdyskredytowanych oraz danych zwyczajnie nieprawdziwych. Wszystko to okraszone niezliczonymi anegdotami, “świadectwami” i historiami cudownych uzdrowień. Całość trudna do podsumowania w sposób nieobraźliwy – bo jak niby podsumować opowieści o pacjentce z rozsianym nowotworem sutka wyleczonej dzięki trzymiesięcznemu spożywaniu wody z solą, o wyleczeniu twardziny układowej (ciężka choroba autoimmunologiczna) dzięki ćwiczeniom oddechowym czy o leczeniu raka prostaty pestkami moreli? W jednym ze swych wykładów inżynier Zięba spointował którąś spośród swych opowiastek o rzekomych sposobach prowadzenia badań naukowych – “my wiemy, że to jest bzdura”. I to w istocie może być odpowiednią pointą – “bzdury” to doskonałe określenie dla sporej części Ziębowych historii. Profesor Jassem, gdański onkolog, skomentował rzecz dosadniejTo są pseudonaukowe brednie, stwarzające poważne zagrożenie dla tych, którzy dadzą się na nie nabrać. Gdybym chciała być złośliwa, na następnego gościa gdańskiej uczelni wytypowałabym księdza Bashoborę. Też leczy nowotwory. I śmierć. Śmierć podobno leczy również.

Ale, ale, wróćmy do wspomnianych pestek moreli. Zastosowanie terapeutyczne pestek moreli (brzoskwini, etc) bazuje na bardzo modnej w kręgach altmedowych (jak to czasem pieszczotliwie określamy medycynę alternatywną) koncepcji postulującej rzekomo lecznicze właściwości zawartej w tychże pestkach amygdaliny (znanej w handlu jako Laetrile, a przez fanów altmedu nazywanej niekiedy witaminą B17 – nie mylić z Latającą Fortecą), substancji, o której dzięki licznym badaniom wiemy już, że nie tylko nie jest w terapii nowotworów skuteczna, ale bywa wręcz niebezpieczna (udokumentowane przypadki zatrucia cyjankiem, zwłaszcza gdy używana będzie kombinacji z witaminą C). Podobnie jest z EDTA. Pierwsze słyszcie? Jako metodę pomocniczą w leczeniu nowotworów otóż promuje Zięba chelatację, ściślej mówiąc – podawanie EDTA. Chelatacja, owszem, jest techniką stosowaną w medycynie. W zatruciach metalami ciężkimi. Takich prawdziwych zatruciach, nie wtedy, kiedy pan Zięba czy inny znachor mówi, że “ten nowotwór to może od metali ciężkich”. Nie ma żadnych danych, które potwierdzałyby jej skuteczność w leczeniu nowotworów, a nawet w jej właściwych zastosowaniach wszystkie instytucje naukowe zalecają dużą ostrożność ze względu na ryzyko powikłań (także poważnych – notowano zgony).

Podobnie zresztą nie ma danych, które potwierdzałyby kliniczną skuteczność witaminy C w leczeniu nowotworów. Tu może należą się wam bardziej szczegółowe wyjaśnienia, bo też i witamina C jest w altmedzie (zwłaszcza tym spod znaku Zięby) niezwykle popularna. Wbrew temu, co lubią twierdzić różnicy almedowi magicy, nie jest prawdą, jakoby ich cudownych środków na wszystko się nie badało. Badało się nie tylko Latającą Fortecę altmedu, ale też potencjał diagnostyczny irydologii (dobrze zgadujecie, nie polecam) chociażby, czy skuteczność tak ekscentrycznych metod jak akupunktura łączona z moksybucją w położnictwie. Badano też więc i witaminę C.

Ale, ale, zakrzyknie ktoś! Tu mam badanie, ha, szach mat, medycyno akademicko. I co? I nic. I kupa, by nie powiedzieć brzydziej.

aaa1

…inżynier Zięba dorobił się w trakcie swej działalności wcale obfitego stadka gorliwych wyznawców…

Owszem, wiem, co wyciągniecie. Świeżutko, ledwie parę tygodni temu, w piśmie Science ukazała się bardzo interesująca publikacja, za którą natychmiast z dziką pasją chwycili ziębofani, by “udowadniać” tezy swojego guru (inżynier Zięba dorobił się w trakcie swej działalności wcale obfitego stadka gorliwych wyznawców). Niestety, tyleż gorliwie, co (jak zwykle) bez sensu. Co rzeczona praca wnosi, pisali już mądrzy ludzie. Nie będę ich małpować, streszczę tylko. Otóż mamy wstępne wyniki eksperymentów in vitro i “in gryzonio“, wedle których w pewnym odsetku przypadków raka jelita grubego (posiadających pewne konkretne mutacje, podkreślmy) witamina C może wykazywać pewien potencjał terapeutyczny. Bardzo, powtórzę, fajne badanie. Czemu zatem piszę, że kupa? Po prostu od takich badań droga do leczenia pacjenta jest jeszcze daleka, najeżona trudnościami i zazwyczaj kończąca się gdzieś po drodze stromą przepaścią (tylko nieliczne badania przedkliniczne prowadzą do rezultatów przekładających się na rzeczywistą terapię, a w probówce komórki nowotworowe zabije nie tylko witamina C, ale też czysta woda, by nie wspominać o rozwiązaniach rodem z obrazka znaczącego początek akapitu). Cóż jednak – tak czy inaczej patrząc, inżynier Zięba i tak (wedle swych własnych deklaracji) badaniami nie jest szczególnie zainteresowany, a jeśli już jakichś używa, to – ciekawe czy się zdziwicie – nader często będą one albo “nieco” przedatowane (nauka idzie do przodu, zwłaszcza onkologia – zmieniają się terapie, zmieniają możliwości diagnostyczne, baaa – nawet same rozpoznania zmieniają się niekiedy dramatycznie, a i metodologia badań naukowych wygląda obecnie nieco inaczej), albo marnej jakości (badanie badaniu nierówne, pamiętajmy – sam fakt, że coś gdzieś opublikowano nie jest jeszcze gwarantem jakości, liczy się jeszcze gdzie rzecz opublikowano, liczy się jakość metodologii badawczej, liczy się kontekst i miejsce badania/opracowania pośród literatury przedmiotu – zresztą pośród swojej “bibliografii” Zięba z lubością podaje też najróżniejsze z oczywistych względów nigdzie niepublikowane raporty mniej czy bardziej podejrzanych almedowych instytucji). Jest jeszcze trzecia opcja – części “swoich” badań inżynier po prostu najpewniej nie rozumie. To ostatnie ładnie obrazuje inne zagadnienie.

Że Zięba to właściwie chodzący leksykon altmedu, zapewne domyśliliście się po pierwszych akapitach. Ale nie musicie się domyślać 🙂 Wystarczy wspomnieć bezmyślnie przez fanów terapii alternatywnych powielany mit o skuteczności chemioterapii rzędu niecałych 2,5% li jedynie. Tak, słusznie kombinujecie, nasz inżynier także nim macha, tak nierozumnie, jak i entuzjastycznie – “chemia” nie działa, leczcie się witaminami! Leczcie się wodą z solą! Cóż, prawdopodobne źródło tego akurat mitu próbowaliśmy kiedyś nawet z przyjaciółmi wyśledzić. Dotarliśmy do publikacji z roku 2004, która próbowała skuteczność chemioterapii oceniać sumarycznie, dla zgrupowanych łącznie 22 typów nowotworów. Tyle że leczenia onkologicznego nie da się merytorycznie w ten sposób oceniać – ma to sens tylko w dość szczególnych kontekstach (tu akurat autorzy próbowali poddawać w wątpliwość opłacalność finansowania chemioterapii), a i wtedy jest to sens dyskusyjny.

aaa

Rak płaskonabłonkowy skóry; niby dokładnie taki sam typ nowotworu, ale w różnym stopniu zróżnicowany – od góry do dołu coraz gorzej. CC BY-SA 3.0; https://pl.wikibooks.org/wiki/Atlas_histopatologii_guz%C3%B3w_sk%C3%B3ry

Skuteczność danej terapii ocenia się osobno dla każdego typu nowotworu (a są ich setki), z uwzględnieniem jego poziomu złośliwości histologicznej (to tzw. grading – dany typ nowotworu złośliwego, np. rak gruczołowy jelita grubego może być bardziej lub mniej agresywny, co oceniamy m.in. po stopniu w jakim przypomina pierwotne tkanki, z których się wywodzi, znów – skale są różne dla różnych typów nowotworów, w najczęstszej odmianie raka piersi chociażby oceniamy dodatkowo także m.in. ilość figur podziału, czyli to jak intensywnie komórki guza się dzielą; różny poziom złośliwości – różne rokowanie) i stopnia zaawansowania. Próba oceny en masse, bez uwzględnienia tych danych da obraz niechybnie zafałszowany.

Takie rozważania powinniśmy zresztą zacząć od tego, że przede wszystkim chemioterapia nie jest stosowana wcale we wszystkich nowotworach (bo i nie we wszystkich jest w leczeniu przydatna, podobnie jak przy radioterapii – nie wszystkie nowotwory są promieniowrażliwe) – w tych, w których nie działa, zwyczajnie się jej nie stosuje. Nic dziwnego, że nieszczególnie przyczynia się wtedy do wydłużenia życia pacjentów. W części guzów bywa stosowana jako element leczenia łączonego (w towarzystwie chirurgii i/lub radioterapii), w innych – jest stosowana w bardzo zaawansowanych stadiach wyłącznie w celach paliatywnych. Jeszcze kolejne za to nowotwory leczy się przede wszystkim chemioterapią i to z ogromnymi niekiedy sukcesami. Dość wspomnieć białaczki i chłoniaki, w których osiągamy obecnie dzięki chemioterapii i nowym formom leczenia celowanego skuteczność terapeutyczną rzędu 90% w niektórych jednostkach chorobowych. Chemioterapia jest obok chirurgii kluczowym elementem terapii nowotworów złośliwych jąder i tu – wbrew twierdzeniom nie tylko Zięby, ale i wielu jego altmedowych kolegów czy koleżanek o znikomych możliwościach współczesnej onkologii – osiągnęliśmy w ostatnich dekadach olbrzymi postęp. Ładnie podsumowała to zeszłoroczna publikacja w New England Journal of Medicine, aż zacytuję –

W dziedzinie leczenia nowotworów złośliwych jądra zaszły w ostatnim czasie znaczące postępy. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu rozpoznanie nowotworu przerzutowego oznaczało 90% pewności zgonu w przeciągu roku. Obecnie pacjenci z diagnozą złośliwego nowotworu jądra mają 95% szans na wyleczenie, 80% jeśli pojawiły się już przerzuty.

Podobnie Zięba śmieje się z terapii celowanych, nazywając je w swych wykładach “celującymi”, tymczasem w pewnych nowotworach – tu doskonałym przykładem są GISTy, czyli nowotwory podścieliskowe przewodu pokarmowego – blokując konkretne enzymy specjalnie wytypowanymi, dopasowanymi do charakterystycznych dla danego typu guza mutacji lekami, potrafimy również osiągnąć skuteczność terapeutyczną do niedawna jeszcze niemożliwą.

Ech, badania naukowe po prostu też trzeba umieć czytać.

aaa

Wyimek z książki “Ukryte terapie” Jerzego Zięby

Nie podejmuję się oceniać czy Zięba to wszystko wie i świadomie wprowadza pacjentów w błąd, czy też zwyczajnie nieszczególnie orientuje się w tematyce, którą porusza. Sądząc po jego publicznych wypowiedziach, niewiele po prostu wie o współczesnej onkologii czy o patologii nowotworów, tymczasem każdy nowotwór to trochę inna choroba wymagająca nieco odmiennego podejścia. Innym schorzeniem jest rak płaskonabłonkowy płuca, innym – gruczołowy, jeszcze innym – rak drobnokomórkowy. I nadal upraszczam, bo pośród raków gruczołowych chociażby wyróżnia się dodatkowe podtypy różnie reagujące na leczenie, obarczone różnym ryzykiem wznowy, wymagające odmiennego podejścia terapeutycznego. A co wie o tym nasz inżynier? Gdy Zięba widzi badanie na liniach komórkowych wywodzących się z nowotworów płuc, wydaje mu się, że można je przełożyć na rzeczywiste występujące u pacjentów nowotwory. Jak pisze – “witamina K2 działa na wszystkie typy nowotworu płuc”. Halo, dottore, tfu, ingegnere, o czym my mówimy? W tym konkretnym badaniu prowadzonym in vitro i na liniach komórkowych witamina ni cholery nie działała na “wszystkie typy nowotworu płuc”. Ona wpływała na siedem bardzo konkretnych linii komórkowych. I nie, one nie są tożsame z typami i podtypami nowotworów wyróżnianych u człowieka. Ot, linie wybrane jako “przedstawicielki” raka gruczołowego – PC-14 i CCL-185. Wiecie co to za komórki? CCL-185 na przykład to komórki wyizolowane w roku 1972 z nowotworu pewnego 58-letniego pacjenta. A PC-14? Rok 1989, rak podobno dobrze zróżnicowany. Jaki dokładniej? Kto go tam wie. Owszem, linie wykazują zapewne cechy różnicowania gruczołowego, ale co wiemy o konkretnym typie nowotworu? Co wiemy o sposobie, w jaki reagowałyby klinicznie na jakiekolwiek czynniki, gdyby znajdowały się wewnątrz pacjenta? Doprawdy niewiele. Badania na liniach komórkowych to badania wstępne, nie pozwalają mówić o żadnych konkretach terapeutycznych. A jak daleko od nich do badań na pacjentach i wniosków klinicznych, pisałam już przy witaminie C. I nie będę nawet wklejać rzeczywiście “wszystkich typów nowotworu płuc”, a nawet wszystkich typów samych tylko nowotworów złośliwych. Poprzestanę na tabelce z samymi tylko podtypami raka gruczołowego. Niech już może inżynier Zięba nie edukuje tych nieszczęsnych onkologów, bo jeszcze się gorzej poczują, jak zaczną słuchać. Mnie irytuje, gdy ktoś plecie farmazony w tematach, na których się nie zna.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/cf/Renal_oncocytoma.jpg

Onkocytoma nerki, guz łagodny, choć czasem groźnie wyglądający; Emmanuelm; CC BY 3.0

Recepty Zięby są zatem proste niczym jego rozumienie chorób nowotworowych. Istnieją, i owszem, jakieś guzy, ale błędem “medycyny akademickiej” jest myślenie, że skoro guz rośnie w nerce, to nerka jest chora – rak w nerce to tylko objaw tego, że organizmowi brakuje czegoś ważnego (tu wkracza ulubiona witamina C chociażby) albo organizm jest zatruty toksynami, co do istnienia w ogóle czegoś takiego jak choroby nowotworowe, inżynier nie jest tak naprawdę przekonany; w końcu jest tylko wywołane niedoborami bądź toksynami upośledzenie układu odpornościowego, w związku z którym to upośledzeniem w różnych okolicach człowieka rosną sobie jakieś guzki. Organizm trzeba odtruć (na przykład chelatacją) i dostarczyć mu mitycznego brakującego czegoś – próbując do skutku, jeśli nie zadziała – albo witaminy C, albo B17, albo jakichś mikroelementów. Chemioterapia ma sens, ale raczej w bezpośrednim zagrożeniu życia, np. gdy trzeba zmniejszyć guz, bo przykładowo zmiana uciska jakiś nerw. A tymczasem w ten sielankowy świat wkracza patolog i zadaje pytania, na które w uniwersum Zięby nie ma miejsca, indaguje o sprawy, które w ziębowersum nie istnieją. Pyta – jaki to właściwie rak – nerkowokomórkowy (a jeśli tak, to jasnokomórkowy, brodawkowaty, chromofobowy, jakiś inny?)? A może to rak urotelialny wywodzący się z wyściółki miedniczki nerkowej? A może to wcale nie rak tylko jakiś inny rzadszy nowotwór złośliwy? Hmmm… A może wcale nie jest to zmiana złośliwa? Może to onkocytoma? Nowotwór łagodny, choć niekiedy możliwy do pomylenia pod mikroskopem z guzem złośliwym – potrafi nawet naciekać drobne naczynia krwionośne (jeden z wykładowców na naszych kursach specjalizacyjnych zwykł mawiać, że najczęstszą przyczyną cudownych ozdrowień są błędy diagnostyczne). Jak duży jest guz? Czy nacieka naczynia nerkowe? Czy przekracza torebkę narządu? I tak dalej. A od odpowiedzi na każde z tych pytań będzie zależało dalsze postępowanie z chorym.

Bo medycyna jest tak naprawdę skomplikowana i wymaga brania pod uwagę setek różnych szczegółów, które przekładają się potem na rokowanie pacjenta i na szanse, że jego organizm odpowie na leczenie. Wszystkie te dane determinują technikę chirurgiczną, dobór dawki promieniowania przez radioterapeutę, dobór chemioterapii (wbrew wizjom medycyny alternatywnej nie ma jednej demonicznej “chemii” zabijającej pacjenta, są różne leki stosowane w różnych kombinacjach i dawkach). Tymczasem w wizji inżyniera Zięby rzecz jest prosta niczym przysłowiowa konstrukcja cepa. Proste są przyczyny i proste czynniki zapobiegawcze, prosta sama natura choroby i proste są recepty. A ludzie lubią proste rzeczy, które łatwo zrozumieć. Nie każdy będzie miał ochotę wgryzać się w szczegóły, dopytywać, douczać.

Oczywiście inżynier Zięba jest ostrożny i nie chce wejść w konflikt z prawem – wyraźnie podkreśla – “nie twierdzę, żeby nie stosować chemioterapii“, ale jednocześnie ostrzega – “jeśli ktoś został poddany chemioterapii czy radioterapii, to leczenie alternatywne jest dużo mniej skuteczne“. Reakcja wierzących będzie oczywista. Chemia nie działa, chemia okalecza, a w dodatku po chemii to już nawet recepty Zięby mi nie pomogą. Co wybierze? Wolałabym, by pacjenci nie słyszeli podobnych ostrzeżeń wcale, ale skoro już muszą, na pewno aula uczelni wyższej jest jednym z najmniej do czegoś takiego odpowiednich miejsc. Uniwersytet tłumaczy, że sali tylko użycza za odpowiednią gratyfikacją finansową, ale nie oszukujmy się. Wybór uniwersytetu (czy innej uczelni wyższej – część przykładów, które przytaczam, pochodzi z wystąpienia Zięby na Politechnice Rzeszowskiej) pociąga za sobą nieuchronną dalszą legitymizację poglądów Zięby w przestrzeni publicznej – wykładowca niejako podczepia się pod autorytet uczelni, a uczelnia – czy tego chce, czy nie – dodaje jego wystąpieniu powagi. Daje siłę autorytetu.

Plik:Gdańsk Oliwa – Uniwersytet Gdański Wydział Nauk Społecznych (2).JPG

Wydział Nauk Społecznych UG, który ugości Jerzego Ziębę; Maciej Kasprzyk, CC BY-SA 2.0

Studenci, którzy na wykład zabłądzą, dowiedzą się, że woda z solą może wyleczyć nie tylko raka, ale i wrzodziejące zapalenie jelita grubego, chorobę Crohna czy chorobę wrzodową, wysłuchają opowieści o tym, jak szczepionki okaleczają dzieci i wywołują autyzm (Zięba znany jest ze swych antyszczepionkowych poglądów i z historii o tym, jakoby szczepionek się nie badało, o tym, że nie ma żadnych długotrwałych badań nad skutecznością i bezpieczeństwem szczepień ochronnych – mit wyjątkowo mijający się z prawdą, wyjątkowo łatwy do zweryfikowania i jednocześnie niezwykle trudny do wyplenienia, podobnie jak mit autyzmu poszczepiennego), a niekwestionowanym w tej sprawie autorytetem jest (dawno zdyskredytowany i pozbawiony prawa wykonywania zawodu) Andrew Wakefield. Może załapią się na historyjkę o tym, jak to dzielny krzewiciel wiedzy sam szczepił się, owszem, ale w przypadkach uzasadnionych li i jedynie – na przykład przeciwko malarii (oby ktoś im później wyjaśnił, że wszyscy bardzo ucieszymy się, gdy szczepionki przeciw malarii wejdą w końcu na rynek, ale na razie jeszcze takowymi nie dysponujemy). Zostaną ostrzeżeni przed nadmierną wiarą w naukę akademicką i w “mędrca szkiełko i oko” oraz pouczeni o tym jak to wyleczyć łuszczycę i depresję można dzięki “zakwaszeniu żołądka”, a współczesna medycyna nie ma innych niż sterydy leków do zaproponowania pacjentom cierpiącym na choroby zapalne jelit – wrzodziejące zapalenie jelita grubego i chorobę Crohna konkretniej – podczas gdy, cóż, nie tylko programy studiów medycznych, nie tylko kliniki gastroenterologiczne i czasopisma medyczne, ale nawet poczciwa wikipedia zna tych leków trochę więcej). Ach, zapomniałabym – usłyszy też, że nie ma łatwiejszych do leczenia nowotworów niźli raki mózgu (i nie, nie chodzi już nawet o to, że nowotwory mózgu zazwyczaj nie są rakami, chyba że idzie o zmiany przerzutowe albo raka splotu naczyniówkowego), a leczy się je “poprzez usuwanie toksyn i usuwanie toksyczności obcych pól elektromagnetycznych” oraz zapoznają się z jakże obiecującą metodą powiększania biustu przy pomocy hipnozy. Całą rzecz szlachetny inżynier okrasi kolejnym swym konikiem, podsumowując, iż “witamina c podana dożylnie neutralizuje natychmiast prawie każdą toksynę“, tylko lekarze są ślepi na cierpienie chorych i nie chcą tego cudownego remedium stosować i z uśmieszkiem na obliczu doda – “na szczęście jest podziemie lekarskie, gdzie ratuje się ludzi, których medycyna nie chciała uratować“, przy okazji zaś wspomni, że “leczenie nowotworów metodami stosowanymi przez medycynę akademicką jest to po prostu rzeźnia. Nie ma to niczego wspólnego z prawidłowym leczeniem choroby nowotworowej. Możemy to robić zupełnie inaczej, łatwiej, prościej, taniej, dużo bardziej skutecznie, bez bólu, bez tragedii i skutków ubocznych“. I tak – to, co piszę to albo bezpośrednie cytaty z Ziębowych wypowiedzi, albo ich streszczenia bądź wyimki z jego książki. Bo wydaje mi się, że mówią o panu “ja tylko dzielę się wiedzą” Ziębie dużo więcej niż jakiekolwiek dłuższe tłumaczenia. Osobiście nie widzę dla ich autora miejsca nie tylko na uczelni wyższej, ale w żadnym miejscu choćby mgliście powiązanym z edukacją.

A Uniwersytet Gdański? Podejście gdańskiej placówki doczekało się już odpowiedniego podsumowania, więc daruję sobie wymyślanie nowego:

Taki na przykład Uniwersytet Gdański jest strasznie fajny, ma ładny budynek, z bieżącą wodą, kanalizacją, ogrzewaniem i w środku mnóstwo sal, które w godzinach wolnych od studentów można sobie wynająć w dowolnym w zasadzie celu. Można na prezentację garnków, można na pokazy majtek, można na wykłady o tym, że chemioterapia nie leczy, tylko obniża przeżywalność pacjentom oraz wywołuje nowotwory. Generalnie da się w murach Uniwersytetu robić cokolwiek, co nie łamie zasad prawnych, jak mówi prorektor ds rozwoju i finansów UG. Macie zapewnienie z samej góry, że Uniwersytet nie ma żadnych wymagań merytorycznych czy jakościowych dotyczących swojej marki: możecie handlować odpustami, odprawiać rytuały czy tresować pchły, powaga uczelni nie jest zagrożona przez wykorzystanie jej wizerunku do legitymizowania pseudonaukowego hochsztaplera i jego publikacji.

(Przypominam tylko, że patologów możecie śledzić też na fejsbuku – warto tam zaglądać)

Literatura:

Laetrile treatment for cancer. S Milazzo, M Horneber; The Cochrane Database of Systematic Reviews; 2015;4:CD005476. doi: 10.1002/14651858.CD005476.pub4.

Laetrile: the cult of cyanide. Promoting poison for profit. V Herbert; The American Journal of Clinical Nutrition 1979;32(5):1121-58

Severe cyanide poisoning from an alternative medicine treatment with amygdalin and apricot kernels in a 4-year-old child. H Sauer, C Wollny, I Oster, E Tutdibi, L Gortner, S Gottschling, S Meyer; Wiener Medizinische Wochenschrift 2015;165(9-10):185-8

Life-threatening interaction between complementary medicines: cyanide toxicity following ingestion of amygdalin and vitamin C. J Bromley, BG Hughes, DC Leong, NA Buckley; The Annals of pharmacotherapy 2005;39(9):1566-9

Severe cyanide toxicity from ‘vitamin supplements’. B O’Brien, C Quigg, T Leong; Europaean Journal of Emergency Medicine 2005;12(5):257-8

Pediatric fatality secondary to EDTA chelation. AJ Baxter, ER Krenzelok; Clinical Toxicology 2008;46(10):1083-4

Deaths resulting from hypocalcemia after administration of edetate disodium: 2003-2005. MJ Brown, T Willis, B Omalu, R Leiker; Pediatrics 2006;118(2):e534-6

Deaths associated with hypocalcemia from chelation therapy–Texas, Pennsylvania, and Oregon, 2003-2005. Centers for Disease Control and Prevention (CDC); MMWR. Morbidity and Mortality Weekly Report 2006;55(8):204-7

Looking for gall bladder disease in the patient’s iris. P Knipschild; British Medical Journal 1988;297(6663):1578-81

[Looking for colorectal cancer in the patients iris?]. S Herber, M Rehbein, T Tepas, C Pohl, P Esser; Ophtalmologe 2008;105(6):570-4

Iridology: not useful and potentially harmful. E Ernst; Archives of Ophtalmology 2000;118(1):120-1

Can iridology detect susceptibility to cancer? A prospective case-controlled study. K Münstedt, S El-Safadi, F Brück, M Zygmunt, A Hackethal, HR Tinneberg; Journal of Alternative and Complementary Medicine 2005;11(3):515-9

Version of Breech Fetuses by Moxibustion With Acupuncture: A Randomized Controlled Trial. C Coulon, M Poleszczuk, M-H Paty-Montaigne, C Gascard, C Gay, V Houfflin-Debarge, D Subtil; Obstetrics & Gynecology 2014;124(1):32-39

Testicular Cancer — Discoveries and Updates. HH Nasser, LH Einhorn; New England Journal of Medicine 2014; 371:2005-2016

Diagnosis of Lung Adenocarcinoma in Resected Specimens: Implications of the 2011 International Association for the Study of Lung Cancer/American Thoracic Society/European Respiratory Society Classification. WD Travis, E Brambilla, M Noguchi, AG Nicholson, K GeisingerY Yatabe, Y Ishikawa, I Wistuba, DB FliederW Franklin, A Gazdar, PS Hasleton, DW HendersonKM Kerr, Y Nakatani, I Petersen, V Roggli, E Thunnissen, M Tsao; Archives of Pathology & Laboratory Medicine 2013;137(5):685-705

Long-term Effectiveness of Varicella Vaccine: A 14-Year, Prospective Cohort Study. R Baxter, P Ray, TN Tran, S Black, HR Shinefield, PM Coplan, E Lewis, B Fireman, P Saddier; Pediatrics 2013;131(5):e1389-96

Vaccines are not associated with autism: An evidence-based meta-analysis of case-control and cohort studies. LE Taylor, AL Swerdfeger, GD Eslick; Vaccine 2014;32(29):3623–3629

Autoimmune, neurological, and venous thromboembolic adverse events after immunisation of adolescent girls with quadrivalent human papillomavirus vaccine in Denmark and Sweden: cohort study.  L Arnheim-Dahlström, B Pasternak, H Svanström, P Sparén, A; Hviid; British Medical Journal  2013;347:f5906

54 thoughts on “Wyleczy raka i powiększy biust, czyli Zięba na uniwersytecie

  1. Sorry, ale nazywanie takiego gościa “inżynierem” mnie jako inżyniera zapienia i obraża. Ktoś gloszący szkodliwe, sprzeczne z rozumem i nauką rzeczy nie powinien w ogóle tytułu inżyniera dostać, Jestem zdecydowanie za odbieraniem tytułów takim ludziom.

    Liked by 4 people

  2. No i teraz przydałyby się przerzuty pomiędzy patomorfologami i psycho-psychiatrami. Ludzie wręcz patologiczne pragną prostych sposóbów na skomplikowane problemy w imię spokoju psychicznego. I kilka złotych za wstęp do świata gdzie nie ma problemów nierozwiazywalnych to chyba żaden grzech dla ludzi z nieświadomie wyhodowana ignorancja.

    Liked by 2 people

    • Póki sami się wygłupiają i dają oszukiwać, problem jest rzeczywiście mniejszej rangi, chociaż trochę szkoda ludzi – w końcu niekiedy kara za głupotę może być ciężka. Ale fakt, nic nie poradzisz. Gorzej jeśli zaczynają szarlatańskie “terapie” wypróbowywać na dzieciach. I niedobrze, jeśli pozwala się podobne bzdety głosić na uczelniach.

      Liked by 1 person

    • Kolega trafił w sedno.
      Kto chce rozumieć różnicę między takim a takim nowotworem, bo na pewno nie my. Przecież powinni zrobić, żeby wszystkie ta sama witamina leczyła ale nie zrobią, bo skąd by te domy darmozjady budowały.
      A już czytał żem wczoraj w gazecie, że gadali na jakimś uniwersytecie, że wodę z solą starczy pić i żadna cholera cię nie weźnie.

      Like

  3. Kochani, ale komentarzy ewidentnie wykazujących, że nie czytaliście artykułu, spamołap nie będzie przepuszczał. Jesli jakiś ziębofil dobija się tu od 2 dni, próbując mi udowadniać, że witamina C leczy raka przy pomocy badania, które osobiście linkuję w tekście i nie tylko sama tłumaczę dlaczego nie udowadnia ono tego wcale, ale jeszcze przekierowuję do tekstu, który omawia szczegóły tegoż, to nie widzę sensu, by komentarze takiego błyskotliwca zaśmiecały przestrzeń pod artykułem. Sorry, tak się nie będziemy na tym blogu bawić.
    [tak, kolego Malcerz Adr, o ciebie chodzi, twoje rewelacje o amygdalinie też mnie umiarkowanie interesują jako nieszczególnie związane z treścią notki]

    Liked by 1 person

  4. Pingback: Naukowe „naj” 2015 |

  5. A co powiesz na temat statyn, który porusza inż. Zięba? Zrobiłem, krótki research i przeczytałem ,,The great cholesterol myth” i trochę niepokoi mnie, że nie potrafię znaleźć naukowego uzasadnienia dla potrzeby zbijania poziomu cholesterolu i podstaw ustalenia jego bezpiecznego poziomu we krwi. Coraz głośniej się robi na ten temat a coraz więcej ludzi zażywa statyny, przepisywane są nawet ,,profilaktycznie”. Zabrakło mi tego w twoim wpisie celnie punktującym ignorancję

    Like

    • Różnych rzeczy na pewno w notce brakuje, bo też i nie jest to jakaś przekrojowa praca ziębologiczna 🙂 Wybrałam te kawałki, które szczególnie mnie zirytowałay z racji moich zainteresowań, także zawodowych. Dietetyka nigdy nie zajmowała w nich poczesnego miejsca, a kwestie dietetyczne (w tym witaminowe) to działka szczegolnie przez Ziębę eksploatowana. No ale też wiele zagadnień wzięły na warsztat osoby, którym rzeczone bardziej “przypadły do gustu” 🙂 Nawet osoby z poletka teoretycznie Ziębie bliższego (bo też kręgi altmedowe i zalecam ostrożność przy czytaniu tekstów stąd), np. http://naturalneleczenie.com.pl/2015/06/26/ukryte-terapie/ (tu polecam też nie-altmedowy tekst artykuł na temat słynnej witaminy K2 – https://www.sciencebasedmedicine.org/k2-the-vitamin-not-the-mountain/ – doskonały blog medyczny)
      Spośród rzeczy, których sama nie poruszam warto zwrócić uwagę też na notkę o leczeniu jodem – http://www.blog.endokrynologia.net/2015/11/30/leczenie-jodem
      …oraz tekst, który ładnie punktuje bzdury o “cenzorach pubmedu” – http://www.damianparol.com/zieba-i-cenzorzy-pubmedu/

      Liked by 1 person

    • Ale wróćmy do twojego pytania o cholesterol i statyny. Wiem, że namnożyło się ostatnio książek, które z zapałem odczarowują rzekome mity wokół cholesterolu, ale – jakby to powiedzieć – wedle mojej wiedzy zasadniczo nie ma tu jakichś szczególnych mitów do obalania, a research lepiej robić po podręcznikach i literaturze fachowej niż po tego typu dziełach 🙂 Nie czytałam “The great cholesterol myth”, ale pogrzebałam w sieci i znalazłam recenzję, która dość fachowo tłumaczy zagadnienia, które książka rzekomo demistyfikuje – http://www.docsopinion.com/2013/01/28/the-great-cholesterol-myth/
      Związek poziomu pewnych frakcji cholesterolu z rozwojem chorób sercowo-naczyniowych jest dość dobrze udokumentowany. Choć, oczywiście, nikt nie twierdzi, że jest to jedyny czynnik do ich rozwoju się przyczyniający. Dobrze udokumentowany jest ochronny wpływ obniżania poziomu tych frakcji cholesterolu. To czego dotyczą dyskusje w środowiskach naukowych to, rzeczywiście, jaki dokładnie powinien być poziom docelowy i kiedy najlepiej zacząć wdrażać profilaktykę. To zresztą kwestia nie tylko cholesterolu – podobne debaty odbywają się wokół docelowego poziomu ciśnienia tętniczego czy poziomu glukozy, który już powinien budzić niepokój.

      Tu właśnie wchodzą statyny. O ile o ich pozytywnym wpływie przy dużym poziomie ryzyka kardiologicznego jest całkiem sporo publikacji, wątpliwości dotyczą wdrażania statyn w ramach wczesnej prewencji, przy niewielkim poziomie czynników ryzyka kardiologicznego, tym bardziej, że statyny to w końcu leki i mają swoje działania niepożądane (tak, wokół stopnia ich dolegliwości równiez prowadzi się dyskusje).

      Jednocześnie poszczególni oświeceni demistyfikatorzy z podziwu godnym zapałem promują swoje własne niekonieczne nowe teorie – jak rozumiem, autorzy “The Great Cholesterol Myth” podkreślają kwestię zapalnej teorii miażdżycy. To wcale nie jest nowy pomysł, poznaje go każdy student medycyny. Inżynier Zięba lubi dużo mówić o homocysteinie – to tez nic nowego (również uczy sięo niej studentów), rzecz w tym, że niekoniecznie proponowane na podstawie takich przemyśleń “terapie” mają jakiś sens – ot, taka homocysteina chociażby. Badano już potencjał interwencji obniżających jej poziom i nie znaleziono przesłanek, by je wdrażać – http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/25590290 Po prostu rzecz jest skomplikowana i regulowana wieloczynnikowo. A proste rady bazujące na Ziebowej “niewierze w cholesterol” bywają niebezpieczne – http://www.damianparol.com/jaja-i-miazdzyca/

      A o cholesterolu i statynach mogę polecić dwa ładne artykuły warte przeczytania –
      https://www.sciencebasedmedicine.org/update-on-cholesterol-and-statins/
      https://www.sciencebasedmedicine.org/statins-the-impact-of-negative-media-reports-and-the-risks-of-discontinuing-treatment/

      Liked by 1 person

  6. Bardzo cenny wpis! Niestety ten cały Zięba to wierzchołek góry lodowej. W internetach roi się od groma podobnej maści rewelacji jak wyleczenie Hoshimoto piciem wody koralowej czy chorób autoimmunologicznych srebrem koloidalnym.

    Liked by 1 person

  7. Pani Doktor, bardzo dziękuję za ten merytoryczny głos. To ogromnie ważne w debacie z szaleństwem, jakie reprezentują tego rodzaju szarlatani. Przydałoby się, aby na któreś z tych plenarnych spotkań, udał się przedstawiciel świata nauki, który w świetle kamer ukazałby całą tę imitację i skompromitowałby ten paranaukowy bełkot. Chociaż wydać 150 zł, by wysłuchać takich bredni, wydaje się niemalże masochizmem.

    Like

  8. To ja wysilę się na napisanie kilku słów z innej strony. Wysłuchałem kilku wykładów Zięby w sieci i wydaje mi się, że jego opowiadanie pokazuje ludziom właśnie odwrotnie, że medycyna, człowiek, zdrowie to są złożone mechanizmy i że o zdrowie należy walczyć codzinnie dbaniem o właściwą dietę a nie ignorowaniem pojawiających się oznak słabości organizmu przez zażywanie kolejnej pigułki. Oczywiście, padają tezy o cudownych uzdrowieniach, o prostych metodach, ale ja je traktuje raczej jako motywy skłaniające ludzi do kwestionowania powszechnych nieskutecznych sposobów leczenia. On nie mówi do doktorów medycyny tylko do zwykłych ludzi. Nie mówi też jako lekarz i nie twierdzi, że film na Youtube zastąpi opiekę lekarza. A zwróćcie proszę uwagę, że kwestie medyczne zupełnie inaczej wyglądają dla przeciętnych Polaków, niż dla Was – lekarzy specjalistów, pracujących na drugiej lub nawet trzeciej linii od pacjenta i zajmujących się wysoko-wyspecjalizowanymi zagadnieniami. W Polsce pacjent zwykle styka się z lekarzem, który poświęca mu kilka minut uwagi (bo resztę czasu klepie w komputer), traktuje go szablonowo i wypuszcza z receptą na tonę leków. W prywatnych placówkach (np w Medicover) to nawet do przychodni wchodzi się przez aptekę. Ludzie są ogłupiani reklamami i hasłami typu problem-rozwiązanie. Do tego wciska się im wszędzie gówniane jedzenie. Korporacje niezależnie od branży, na pewno nie mają na celu dobra klienta, tylko zysk. Może to truizm, ale wystarczy popracować choć rok/dwa lata w jakiejś korporacji farmaceutycznej, informatycznej, bankowej, sieci sklepów, czymkolowiek żeby poczuć o co chodzi. Ochrona zdrowia to biznes. I w takim świecie, pojawia się Zięba i mówi ludziom… hej, opamiętajcie się, narzekacie na zdrowie a sami o nie nie dbacie. Idziecie na skróty próbując oszukać prawa natury połykając jakiś specyfik tuszujący konsekwencje waszych zaniedbań. To jest takie budzenie ze snu. Zięba nie mówi żeby odrzucić medycynę akademicką, tylko żeby wziąć z niej i z tych różnych metod „alternatywnych” to co najlepsze dla ludzi. A na prawdę nie trudno jest zauważyć, że aktualnie szeroko rozumiana branża HealthCare to przede wszystkim biznes. Nie muszę mieć zbitych dowodów, żeby uwierzyć, że mogą być na świecie metody leczenia pewnych schorzeń, które są dyskredytowane przez koncerny, ponieważ zagrażają ich biznesowi. Nie wiem, które to są metody, moim zdaniem to jest nie ważne, opowiadania Zięby nie należy brać dosłownie, a raczej jako inspirację do własnych poszukiwań i do nie traktowania lekarza akademickiego jako wszechwiedzącego boga. Lekarze to też ludzie, są wśród nich lenie, nieucy, oszuści. Wystarczy popatrzeć na zasady trzymania ludzi w szpitalu – nie dobro pacjenta ma znaczenie, tylko mechanizmy rozliczania z NFZ. I dlatego podoba mi się, że pojawił się ktoś kto to kwestionuje. Podoba mi się to żeby spojrzeć na człowieka i jego zdrowie całościowo, nie tylko przez mikroskop. Nauka wciąż wielu rzeczy nie wie. Być może za 20, może za 100 a może za 200 lat będą się śmiać z ciemnoty współczesnej medycyny i potężnych błędów w pojmowaniu mechanizmów życia. Poza tym, nawet jeżeli są rzeczy, których można się czepić w jego opowiadaniach, to w większości mówi sensownie, ostatnia debata na uczelni we Wrocławiu to dobrze pokazała. Poza tym z nauką i badaniami jest tak, że łatwo jest dowieść dowolną tezę dobierając odpowiednie założenia. Biorąc chociażby ten wyżej wspomniany cholesterol za przykład… temat jest bardzo złożony, na każde badanie czy tezę można postawić kontr-badanie czy kontr-tezę. Jest wiele wymiarów i argumentów, którymi się można posługiwać – czy zbijać poziom cholesterolu czy nie? Wtedy warto sobie zadać pytanie, tak jak to robi detektyw prowadzący śledztwo – jakie są motywy za i konsekwencje każdej z dróg? Szeroko, nie tylko dla pacjneta, ale dla wszystkich w ekosystemie, dla lekarzy, dla dyrektorów szpitali, dla udziałowców
    firm farmaceutycznych itd. Co będzie dla nich motywem działania – dobro ludzkości, dobro pojedynczej osoby, kasa, władza, sława….? Sorry, ale dzisiejszy świat nie jest altruistyczny, tylko mega egoistyczny i nastawiony na kapitał. Kapitał rządzi światem. Pojedynczy lekarz, badacz czy naukowiec nie ma szans w starciu z kapitałem. A jakoś nie wierzę w honorowego dyrektora koncernu, który dla dobra ludzkości odpuści zysk firmy lub własny stołek. Wielu pewnie ma takie myśli w głowie, ale są zbyt związani umowami i własnymi kredytami żeby się odważyć przeciwstawić. A kto jest właścicielem firmy farmaceutycznej? Udziałowcy. Czego oczekują udziałowcy? Zysku. Zatem co jest celem firmy – dobro pacjenta czy kasa? Zięba próbuje to pokazać. Stara się być tak merytoryczny jak potrafi, przy tym wyciąga rękę do przedstawicieli medycyny akademickiej, aby spróbować w Polsce poprowadzić sensowny dialog, w którego efekcie możnaby zmodyfikować podejście do systemu leczenia, tak aby służył bardziej pacjentom a nie kapitałowi. Dyskredytowanie takiej dyskusji powoduje tylko to, że znajduje coraz więcej jej zwolenników i tak będzie się działo, ponieważ ludzie nie czują się dobrze leczeni, a wręcz często oszukiwani. No cóż, mam nadzieję, że ci którzy śmieją się z Zięby nie robią tego żeby bronić swoich interesów, tylko na prawdę wierzą w naukę i chcą posuwać świat do przodu. Z drugiej strony nie zdziwię się jak większość z nich w sytuacji własnej choroby okaże się hipokytami, podobnie niczym rolnik co zachwala swoje super plony wystawione na targu, a na gospodarstwie ma oddzielną grządkę gdzie hoduje na własne potrzeby.

    Przy okazji – bardzo ciekawy blog. Szacun dla autora za wiedzę.

    Like

    • Bardzo cię proszę, wolałabym, żebyś na moim blogu nie bronił szkodliwego, pozbawionego elementarnej wiedzy medycznej szarlatana. Rozumiem, że masz dobre intencje, ale nie istnieją żadne argumenty na obronę osoby, która głosi nie tylko kłamstwa sprzeczne z całą współczesną wiedzą medyczną podpartą setkami badań naukowych, ale też kłamstwa ewidentnie szkodliwe, kłamstwa, które zwyczajnie mogą zabić – czy będą to kłamstwa z zakresu onkologii, czy endokrynologii, czy szczepień ochronnych.

      “Podoba mi się to żeby spojrzeć na człowieka i jego zdrowie całościowo, nie tylko przez mikroskop.” – bez urazy, rozumiem, że to ma być taka metafora, ale NA TYM akurat blogu tego typu stwierdzenia wydają się nieco nie na miejscu. A głupoty promowane przez Ziębę akurat nic wspólnego z promocją zdrowia i merytorycznym spojrzeniem na pacjenta – czy to przez mikroskop, czy przez najszerzej nawet patrzącego klinicystę – nie mają. System opieki zdrowotnej w Polsce ma wiele wad i niedoskonałości, ale nawrzucanie pacjentom do głowy kłamliwych bzdur na pewno nie jest czymś, co poprawi jego sytuację w konfrontacji z tym systemem.

      A twoje refleksje po wysłuchaniu wykładów Zięby są, obawiam się, po prostu błędne. Miałam nieprzyjemność wysłuchać ich wielu podczas przygotowywania tekstu i nie, pan szarlatan nie zachęca ludzi do zdobywania wiedzy, tylko “sprzedaje” im kłamliwe bzdury o skuteczności produktów nie tylko nieskutecznych, ale wręcz szkodliwych (np. amygdalina) tudzież o szkodliwości procedur, których skuteczność znamy. A odradzanie ludziom chorym skutecznych procedur leczniczych jest czymś, co powinno się spotykać z konsekwencjami prawnymi.

      Zięba jest ignorantem, który na ignorancji innych robi biznes. Nie usłyszałam odeń niczego potencjalnie przydatnego dla słuchaczy. I nie chcę tu obrony jego biznesu. Bo nie, nie mówi sensownie, nawet jeśli laikowi niekiedy może się tak wydawać (nie, krytykowane przezeń metody leczenia nie są nieskuteczne, opowieści o ich nieskuteczności to typowa śpiewka altmedowych oszustów, fakt – śpiewka łatwo trafiająca do ludzi szukających cudów i wierzących, że wystarczy woda z sodą i pestki z moreli – rzeczywistość niestety nie jest taka prosta).

      “Dyskredytowanie takiej dyskusji powoduje tylko to, że znajduje coraz więcej jej zwolenników” Dyskusja z szarlatanem to nie jest dyskusja. Podobnie jak nie mają sensu akademickie dyskusje z kreacjonistami czy zwolennikami płaskiej Ziemi.

      “na każde badanie czy tezę można postawić kontr-badanie czy kontr-tezę” Nieprawda. To tylko świadczy o tym, że nie zrozumiałeś załączonych tekstów, przykro mi 🙂

      Like

  9. Wobec medycyny jestem dość bezradna, ale pozwólcie, że wtrące trzy grosze ze swojej dziedziny. W antropologii to zjawisko nazywamy “kryzysem systemów eksperckich”. Ludzie generalnie coraz mniej ufają autortyetom – w tym medycynie akademickiej. Ale nie dlatego, że mamy coraz więcej Ziębów. Ziębowie byli zawsze. Kryzys wziął się stąd, że bezprecedensowa łatwość dostępu do informacji uwydatniła błędy medycyny (nieuniknione przecież). Pamiętacie hasło “cukier krzepi?” “Matko nie żałuj cukru! Miej zawsze w domu rezerwę!”, “9 na 10 lekarzy poleca Malboro”, papierosy odkażają gardło, chleb najzdrowszy z Delmą, a jajka nie częściej niż 3 razy w tygodniu. Gdzie są dziś te niegdysiejsze słuszne racje? Mamy więc sytuację, w której naukowiec mówi “100 razy się myliliśmy, ale tym razem mamy racje”, a obok niego staje facet w śmiesznej czapce, który stwierdza “dziś w nocy odebrałem transmisję z Jowisza, wiem jak wyleczyć raka, jak dotąd ani razu się nie pomyliłem”. I nagle ten drugi staje się bardziej wiarygodny. Piszę o tym, bo potrzebna jest potężna zmiana sposobu, w jaki świat nauki komunikuje się ze społeczeństwem i uważam, że ten blog jest dobrym początkiem. Na przykład notka o zaśniadach (przypadłość wcześniej mi nieznana) jednoznacznie wyjaśnia, dlaczego definicji prawnej człowieka jako zapłodnionej komórki jajowej nie da się utrzymać. Gdyby tak w mediach dyskutowali na tym poziomie, los debaty publicznej byłby zupełnie inny. Argument w tej notce o rodzajach raka płuc też był bardzo dobry (choć może powinien znaleźć się w pierwszym akapicie albo osobnej notce 😉 – jak widać ktoś nie doczytał). To jest argument, który do mnie, jako laika, trafia. Natomiast nie trafia do mnie powtarzany 1000 razy w mediach argument “nie ma badań, potwierdzających, że X działa”. Zawsze mam ochotę powiedzieć wtedy “pokażcie mi badania, które udowadniają, że X NIE działa”. Każdy medyk musi, moim zdaniem, pamiętać: ludzie nie idą do Zięby bo mają do niego bliżej! Idą do niego, bo lekarz ich zawiódł. I dopiero z tej perspektywy polemizować – z szacunkiem dla ich desperacji i z pokorą wobec niedoskonałości medycyny – inaczej jego argumenty przekonają tylko do przekonanych.

    Liked by 2 people

    • A i ten argument ze szkiełkiem – też świetny! Nie wpadłam na to. Ja biologię miałam 15 lat temu ostatnio, więc uczestniczenie w tym “eksperckim dyskursie” naprawdę stanowi pewien problem – stąd jakoś tam nawet rozumiem tych poszukiwaczy prostych rozwiązań. Z kolei jako humanista nauczyłam się, że prawda – również prawda naukowa – jest zmienna w czasie. Zmieniają się metody, zmieniają się wyniki. To potęguje chaos i przerażenie wśród ludzi – bo wszak walczą tu o życie. W mojej dziedzinie też przeżyłam ostatnio załamanie faktem, że ludzie wolą czerpać wiedzę z memów niż z podręczników socjologii. No ale… cóż. Musimy nauczyć się do nich docierać. Jakoś. Nie wiem. Myślę o produkcji memów.

      Liked by 3 people

      • Jako lekarka potwierdzam słuszność powyższych stwierdzeń. M. udowadnia jak ważne jest dzisiaj szeroko rozumiana humanistyczna wiedza o świecie.

        Like

      • @M
        Nie będę się kłócił z zasadnością rozważania tego zjawiska w antropologii, ale tak naprawdę człowiek, którego spotkamy na ulicy, nie zna – mimo dostępu do informacji – szczególnie wielu przypadków lekarskich pomyłek. Obstawiam, że istotnie częściej opowieści dotyczyć będą tego, że ciotkę miesiącami diagnozowano a kuzynowi przepisano leki, które mu zaszkodziły na coś innego. Ten poziom znajomości błędów medycyny towarzyszy nam od czasów, gdy smsy wysyłano na glinianych tabliczkach.
        Zaryzykuję inną tezę – teoretyczna dostępność wiedzy oznacza jej niedostępność praktyczną. W malutkim świecie własnej wsi można było wiedzieć to tylko, co wiedzą sąsiedzi, a informacje te były sprawdzalne i pochodziły od osób o znanej wiarygodności. Gdzie ryby łowić? Gdzie grzybów szukać? Kto z kim w krzaki chodzi? Informacja o zasięgu światowym dotyczy rzeczy niesprawdzalnych (sekty wciskają książeczki z relacjami cudów z drugiego końca świata), jest przytłaczająca w swym ogromie, nie jest poparta znajomością wiarygodności źródeł. To jakby dać człowiekowi ogromną ilość mazów i kazać wybierać, które z nich są chińskimi znakami i mają znaczenie. Wystarczy ujęcie statystyczne by mieć pewność, że wielu zbłądzi w takim zgadywaniu, a błądzący lubią się potem utwierdzać w swoich przekonaniach. Już rozpatrując wyłącznie kręgi akademickie mamy do czynienia z zalewem wiedzy. Wielu publikacji nikt nigdy nie cytuje, może nawet nie czyta. Pewne fakty, na przykład matematyczne, da się wyrazić za pomocą różnorodnej terminologii. Nie zawsze wiadomo, gdzie i jak sprawdzać, czy coś w ogóle było udowodnione. Samo przedzieranie się przez wiedzę poza własną dziedziną to już jest mały koszmar, a jeszcze nie doszliśmy nawet poza mury biblioteki uniwersyteckiej czy w rejon naukowych błędów. Nawet w obliczu faktów laik pozostanie bezradny, bo o faktach też trzeba umieć czytać. Dla przykładu prawie każde wspomnienie o statystyce na popularnych portalach w odniesieniu do wyników naukowych zawiera interpretacyjne błędy. Prawie każde! Do tego prestiż, czyli zaniżanie ilości publikowanych replik badań przy zawyżaniu chwytliwych tematów, no i prostsze zjawisko: trudniej wydać dobry tekst w miejscu na dobre teksty niż zły w miejscu na złe.
        (Przeciwko tezie o kryzysie systemu eksperckiego wysunę zwłaszcza taki argument: zwolennicy jakiejś metody znachorskiej są praktycznie nieprzekonywalni niezależnie od ilości dostarczonych informacji. Znachorzy są traktowani jak eksperci.)

        Like

  10. W obronie naturoterapeuty staje wiceprezes Polskiej Akademii Zdrowia – Jerzy Hanus.

    – Wiedza, którą on dzisiaj przekazuje, jest w pełni zgodna z tym, co nas otacza, co jest dostępne w medycynie naturalnej i akademickiej. Dlaczego wszyscy ci, którzy zarzucają mu wiedzę „znachorską” nie podadzą go do sądu – powiedział Jerzy Hanus.

    Like

    • Wszystko się zgadza 🙂 O tej prześwietnej instytucji można IMHO powiedzieć mniej więcej tyle samo dobrego, co o samym Ziębie. Zresztą polecają się wzajemnie i współpracują ze sobą (inżynier Zięba jest członkiem “Rady Naukowej” całego przedsięwzięcia, co już wiele o rzeczonym mówi), trudno by nie stawali wzajemnie w swojej obronie 🙂
      Ale, serio, nie do końca rozumiem, dlaczego kogokolwiek miałoby jakoś szczególnie interesować, co pan przedsiębiorca ze spółki VEGACOM ma do powiedzenia o inżynierze Ziębie 🙂

      Like

  11. Dziękuję za ten tekst, dobrze, że są inni, niosący kaganek oświaty. Ja głównie zajmuję się fizyką ale nie trzeba mieć MD by przejrzeć praktyki Zięby.

    Like

  12. Pingback: Głupota na niedzielę: „Jerzy Zięba na prezydenta”! |

  13. Pingback: Czy „terapie” mogą być „ukryte”? | A ja czekam…

  14. Świetny tekst.
    A ja tylko chciałam się podzielić przeżyciem sprzed kilku dni: rozmawiałam (na szczęście prywatnie) z człowiekiem, który jest zatrudniony w szpitalu (oczywiście publicznym) jako rzecznik praw pacjenta. Pan oferuje (i chwalił się, że pacjentom szpitala również) nie tylko publikacje inż. Zięby, ale i nanozłoto z nanosrebrem (lub bez), lewoskrętną witaminę C, algi zwalczające nowotwory nawet w stadium z przerzutami (na moje pytanie o nazwy gatunkowe tych cudownych glonów nie odpowiedział) i inne podobne wytwory. Dla jasności muszę dodać, że sam nie czerpie z tego żadnych korzyści finansowych – daje tylko kontakt do firm, które “pomagają chorym zwalczyć raka”… próbowałam polemizować, ale głównym argumentem (z gatunku takich nie do obalenia – bo jak?) były opowieści o “wyleczonych”… szybko skończyłam rozmowę i zwyczajnie uciekłam.

    Like

  15. Witam.
    Trzeba przyznać, że Zięba pisze logicznie i zrozumiale w temacie proponowanych przez siebie terapii a to trafia do czytelnika, który nie jest związany z medycyną.
    Pisze też prawdę o lekarzach, którzy w większości po prostu lubią szalenie kasę. Tego zanegować się nie da.
    Ta prostota przekazu + prawda o lekarzach do mnie na przykład trafia. W zasadzie to ciężko nie przyznać mu racji.

    Like

    • Naprawdę nic nie poradzę na to, że niektórzy chętnie łykają kłamstwa, byle tylko ładnie brzmiały 🙂 Ot, życie.
      Nota bene, konstatacja o kasie cokolwiek zabawna – rozumiem, że większość społeczeństwa brzydzi się pieniędzmi jako narzędziem zgorszenia i źródłem zgnilizny moralnej 😀

      Liked by 1 person

  16. Przypadkiem trafiłem na tą stronkę i choć od czasu publikacji minęło trochę czasu to Zięba jak Lenin wiecznie żywy. Świetny artykuł, choć nie przekona wyznawców Zięby, bo oni nie oczekują faktów, ale wiedzy tajemnej dostępnej tylko dla wtajemniczonych i przez to wiedzących więcej. Na tym opiera się sukces Zięby i innych ziębopodobnych szarlatanów. Ze względu na znaczącą różnicę między teoretyczną wiedzą medyczną (czyli co teoretycznie wiemy o chorobach i sposobach ich leczenia), a medycyną stosowaną (czyli tym co Kowalski widzi w przychodniach, SORach i innych oddziałach szpitalnych), tacy jak on oszuści łatwo podważą każde badania. Po części winni są temu sami lekarze i naukowcy. Ci pierwsi mając często pacjentów tam gdzie mają, o ignorancji merytorycznej znacznej części z nich i niewydolności systemu nie wspominając. Naukowcy też nie są bez winy (i nie tyczy to tylko medycyny). Jakiś czas temu przeprowadzono eksperyment (dokładnie nie pamiętam szczegółów, więc sorry za nieścisłości), wylosowano 100 publikacji na temat nowotworów (czy ich leczenia???) do analizy. No i z pojedynczymi wyjątkami metodyka nie była opisana w sposób wystarczający, aby odtworzyć eksperyment. Po korespondencji z autorami metodykę ustalono raptem do ca. 40% publikacji. Reszty eksperymentów opisanych w recenzowanych czasopismach powtórzyć się nie da. Nie zakładam złej woli autorów, ale to średnio posuwa wiedzę do przodu. A gdyby zięboidy miały kompetencje takie rzeczy weryfikować dopiero byłoby wesoło. Oszustom biznes nakręca również delikatnie mówiąc wątpliwa etycznie działalność koncernów farmaceutycznych. Pojedyncze (choć może niekoniecznie pojedyncze, w końcu chodzi o pieniądze) negatywne przykłady rozdmuchuje się do granic możliwości i ludzie to chwytają, czemu się nie można dziwić. To powoduje, że różnej maści szarlatani mają się dobrze i dalej tak będzie. Ludzi nie interesuje prawda (bo i tak nie mają podstaw do jej weryfikowania), ale sensacja.

    Like

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.