
Rak kominiarzy, Horace Benge Dobell, dziewiętnastowieczna akwarela przedstawiająca raka moszny (ta wielka czarna guzowata zmiana), CC BY 4.0, http://wellcomeimages.org/indexplus/image/L0062113.html
Choroby zawodowe z grubsza wszyscy zapewne kojarzą. Pylice chociażby. Zespół wibracyjny. Nauczycielskie choroby krtani. Guzki śpiewacze. Niektóre nowotwory. Ha, nowotwory pewnie akurat nie są tu czymś, co w pierwszej chwili przychodzi na myśl, wystarczy jednak wspomnieć chociażby międzybłoniaka opłucnej powszechnie chyba wiązanego z narażeniem na kontakt z azbestem. A międzybłoniak wcale przecież repertuaru nowotworów złośliwych wiązanych z wykonywaną pracą nie wyczerpuje.
Guza, który widnieje na akwarelce po lewej (chodzi o to czarne owrzodzenie), dzisiaj raczej już na listach chorób zawodowych się nie uświadczy (chociaż takie założenia niekiedy mogą się okazać cokolwiek nabyt optymistyczne), ale był on swego rodzaju kamieniem milowym w historii tychże – mówi się o nim jako o pierwszym opisanym “nowotworze zawodowym”.
Percivall Pott, osiemnastowieczny angielski chirurg pracujący w szpitalu św. Bartłomieja w Londynie, jest postacią dobrze w historii medycyny osadzoną. Do dziś gruźlicę kręgosłupa nazywa się chorobą Potta, nadal można się zetknąć ze złamaniem Potta, a i reguła Potta całkiem nieźle się miewa. Ot, prawdziwy król eponimów. Pośród rozlicznych jego dzieł szczególne miejsce zajmuje tekst “Cancer Scroti”, czyli “Rak Moszny”. I tak, to raka moszny właśnie próbował przedstawić Horace Benge Dobell na otwierającej tekst ilustracji.

Gruźlica kręgosłupa; Yale Rosen, CC BY-SA 2.0, https://www.flickr.com/photos/pulmonary_pathology/6539943619/

Fragment blognotki, http://studiosusmedicinae.blox.pl/2012/12/Bo-jest-dobrze-gdy-jest-zle.html
Epidemiologia jest nauką badającą występowanie, rozmieszczenie i przyczyny rozmaitych zjawisk z zakresu zdrowia i choroby. W pierwszej chwili może kojarzyć się z chorobami zakaźnymi przede wszystkim, nie do końca jednak słusznie. W końcu pytania kto choruje i dlaczego towarzyszą nieustannie wszystkim chyba gałęziom medycyny. Te właśnie pytania zadał odnośnie raka moszny Percivall Pott. Prawdopodobnie słyszał o tym każdy, kto miał okazję studiować medycynę, jest w końcu Pott stałym bohaterem podręczników, natomiast same jego obserwacje i wnioski przedstawiane są zazwyczaj nader enigmatycznie, co pozostawia po sobie w studenckich (nie tylko studenckich zresztą chyba, sądząc po fotce ilustrującej ten tekst) głowach niejaki niedosyt i wiele niejasności. Informacje szczątkowe bywają niekiedy gorsze niż żadne 🙂

Horace Benge Dobell, dziewiętnastowieczna akwarela przedstawiająca raka moszny, CC BY 4.0, https://wellcomeimages.org/indexplus/image/L0062113.html
Rak moszny (najczęściej rak płaskonabłonkowy) wydaje się generalnie być chorobą raczej niszową, prawda? Szybki rzut oka na statystyki potwierdzi to wrażenie. To niezwykle rzadkie schorzenie. Trochę inaczej rzecz się przedstawiała w Londynie za czasów Percivala Potta. Jest jednak jedno ale. Rak moszny pojawiał się stosunkowo nierzadko, jednak w bardzo konkretnych okolicznościach, u osób z dość szczególnej grupy zawodowej. Z tytułu, powyższej wklejki czy notki prasowej przyozdobionej roznegliżowanym mężczyzną wiecie już, że chodzi o kominiarzy. Ale wątpliwości ze studenckiego bloga nie należy lekceważyć, bo i jak to właściwie? Kwestia łączenia moszny z pracą kominiarską, z wcieraniem sadzy, z kominami (kominy są jednak dość wąskie, nieprawdaż?) wydaje się nieco hmmm… ekscentryczna. W tej historii musi się kryć coś więcej, można się domyślić. I całkiem słusznie. Tyle że co innego niż to, o czym się w gronie studenckim niekiedy dowcipkowało.
Londyńskie kominy były wąskie (literatura mówi o 9–30 calach, czyli mniej więcej 23-70 cm), nieregularne i kręte. Mężczyzna z torsem z artykułu na biomedical.pl raczej nie miałby szans się zmieścić. I tak, tu właśnie tkwi tajemnica. Otóż przez wąskie i kręte angielskie kominy przeciskały się dzieci.

Dzieci w kominach, rycina schematyczna; Strange, K.H. (1982). Climbing Boys: A Study of Sweeps’ Apprentices 1772-1875; http://emoglen.law.columbia.edu/twiki/pub/EngLegalHist/ArmorieDelamirie/boys_in_flues_diagram.pdf
To załatwia jedną z wątpliwości. Narażonym na sadzę w rejonach wrażliwych był nie tyle kominiarz, ile kominiarczyk, kominiarski – nazwijmy to szumnie i optymistycznie – uczeń.

William Blake, sprzedany w dzieciństwie “Kominiarczyk” z “Pieśni niewinności”, 1795; http://tinyurl.com/goqkywg

Kominiarz z armią kominiarczyków; caveatbettor, domena publiczna, via https://owlcation.com/humanities/The-History-of-Children-at-Work-The-Poor-Life-of-An-Apprentice-Chimney-Sweep
Ale warto podkreślić to “szumnie i optymistycznie”, bo sugerując się hasłem uczeń, można by odnieść błędne mniemanie odnośnie statusu wspinających się chłopców, jak ich niekiedy literatura tematu nazywa. Czyszczący ręcznie kominy kilkuletni – pisze się nawet o czteroletnich, choć standardem były sześciolatki – chłopcy (zwykle chłopcy, jakkolwiek istnieją doniesienia również o dziewczynkach) zazwyczaj byli po prostu przygarniętymi w celach użytkowych sierotami (często wykupionymi z sierocińców) bądź dziećmi zwyczajnie kupowanymi od ubogich rodziców i stanowili niezbędne “wyposażenie” ówczesnych londyńskich kominiarzy. Niezbędne zwłaszcza od czasu drugiej połowy siedemnastego wieku, kiedy z jednej strony słynny wielki pożar Londynu w 1666 roku zrównał znaczną część miasta z ziemią, po czym to zmianom uległa zabudowa stolicy, z drugiej – wprowadzane nowe regulacje podatkowe (modyfikowany z czasem podatek od palenisk) doprowadziły do powstania plątaniny wąskich, trudnych do przebycia przewodów kominowych. Pełzanie po rozgrzanych brudnych od sadzy przewodach było nie tylko mało przyjemne (zachowały się liczne opowieści o brutalnych często metodach, stosowanych celem przymuszenia wspinających się chłopców do ich zadań), ale i mocno ryzykowne zdrowotnie. Długotrwała praca w wymuszonej pozycji sprzyjała zaburzeniom układu kostno-stawowego, wdychany dym uszkadzał płuca, nierzadkie były wypadki kończące się śmiercią bądź kalectwem. Co więcej, po latach dochodziły do tego inne konsekwencje, takie właśnie jak opisany przez Potta rak kominiarzy.

Kominiarz i jego chłopiec, 1877; Mary Evans Picture Library via http://tombwithaview.org.uk (http://tombwithaview.org.uk/educational-resources/local-stories/henry-kippin/)

Kominiarz z kominiarczykiem; http://dirtyenglishhistory.blogspot.com/2012/12/climbing-boys-climbing-boys-and.html
Dzieci schodząc do kominów, zazwyczaj pozbywały się większości odzieży. Nagie niekiedy bądź półnagie, z przewiązaną chustą (kominiarką 🙂 ) twarzą przeciskały się, zgarniając spoconym, rozgrzanym ciałem sadzę. Nie tylko moszną, rzecz jasna, jednak skóra moszny, cienka i pomarszczona, gromadziła sadzę szczególnie chętnie. A ani londyńscy kominiarze, ani tym bardziej ich żywy inwentarz nie słynęli z higieny. Wieloletni kontakt z zalegającą w fałdach i zmarszczkach wrażliwej skóry sadzą kończył się w części przypadków rozwojem bolesnych, drążących w głąb najpierw worka mosznowego z zajęciem jąder, później – narządów miednicy, owrzodzeń. Owrzodzeń często niesłusznie branych za objawy chorób wenerycznych i leczonych bezskutecznie związkami rtęci. Gdy Percival Pott powiązał obserwowane przez siebie zmiany z życiową ścieżką chorych i przedstawił publicznie swoje wnioski, udało mu się ściągnąć uwagę publiczną na problem wspinających się chłopców. Uważa się, że przynajmniej po części naszemu chirurgowi właśnie Anglia zawdzięcza wprowadzone w 1788 roku zmiany prawne zdążające do ograniczenia wykorzystywania niewolniczej de facto pracy dzieci w kominiarskim fachu. Chimney Sweepers Act 1788 zabraniał przyjmowania w termin dzieci poniżej ósmego roku życia, ograniczał też liczbę kominiarczyków do sześciu na jednego kominiarza i nakładał obowiązek zapewnienia im odpowiedniej odzieży. Niestety naciski społeczne sprawiły, że zrezygnowano z planowanego wymogu wprowadzenia licencji kominiarskich, co wraz z brakiem istotnych sankcji karzących nieprzestrzeganie nowych regulacji znacząco utrudniło egzekucję przepisów, czyniąc je rewolucją li tylko papierową.
Dopiero kolejny wiek wprowadził dalej idące zmiany, najpierw wymuszając granicę wiekową na poziomie lat 14 i po części normując obowiązki uczniów, a od 1840 roku ostatecznie oficjalnie zakazując schodzenia do kominów komukolwiek przed 21 rokiem życia (co jednak przez dłuższy czas było nadal powszechnie ignorowane mimo kar pieniężnych wprowadzonych w międzyczasie i dorzucenia możliwości aresztowania łamiących przepisy). Dopiero śmierć dwunastoletniego George’a Brewstera w 1875 roku pozwoliła finalnie zahamować kominiarskie nadużycia. Do wcześniejszych w dużej mierze martwych zapisów dołożono nadzór policyjny nad pracą kominiarzy, a winnego śmierci dwunastolatka ukarano nie grzywną tym razem, a więzieniem.

Nadal rak kominiarzy, 1849; William Alfred Delamotte, CC BY 4.0; https://wellcomeimages.org/indexplus/image/L0062114.html
Co jednak z naszym rakiem? Otóż w 1892 roku pojawiła się w British Medical Journal praca o znamiennym tytule: “Why Foreign Sweeps Do Not Suffer From Scrotal Cancer?” Czemuż zatem plaga raka moszny dręczyła tak wybiórczo kominiarzy angielskich, oszczędzając w dużej mierze kominiarzy innych? Wspominałam o higienie. Cóż. W 1777 roku Duński Cech Kominiarzy wszystkich swoich członków i uczniów zobowiązał do codziennej kąpieli, procedury nadal wśród kominiarzy londyńskich mało powszechnej. Ponoć bazując na obserwacjach doktora Potta właśnie. W przeciwieństwie do angielskich kominiarczyków uczniowie z innych krajów zazwyczaj schodzili też do kominów w odpowiednim ubiorze chroniącym przed aż tak intensywnym uwalaniem sadzą. W części krajów – zapewne ze względu na różnice architektoniczne – w ogóle zresztą przy czyszczeniu kominów nie używano dzieci. Takie drobiazgi. Ale takie drobiazgi mogą niekiedy znacząco wpływać na ryzyko zachorowania.

pracownik przy “mule Cromptona”; https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1009212/

Rak moszny, preparat z 1846 roku; Hayley Campbell/BuzzFeed, Barts Pathology museum; https://www.buzzfeed.com/hayleycampbell/printing-machines-are-for-printing-not-this?utm_term=.yuvwEQJKy#.cbQXzGnde
A skąd przędzalnicy w tytule? Rak kominiarzy okazał się chorobą o nieco szerszym niźli jedna branża zasięgu. Nie oni jedni w końcu miewali kontakt z zawartymi w sadzy wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi (ktoś kiedyś słyszał o benzopirenach? Pott również nie słyszał, ale my już od lat trzydziestych dwudziestego wieku wiedzieliśmy gdzie szukać głównego winowajcy odpowiedzialnego za guzy trapiące kominiarskich chłopców) i nie tylko sadza, bynajmniej, bywała ich źródłem. Inną szczególnie z rakiem moszny kojarzoną branżą był przemysł włókienniczy. Po prawej stronie widzicie pracownika nachylonego nad maszyną przędzalniczą zwaną nawijarką mulejową lub (od nazwiska twórcy) mułem Cromptona. Przez spodnie takiego wiecznie pochylonego obywatela przesiąkały oleje mineralne (zwłaszcza olej łupkowy), narażając na kontakt z kancerogennymi węglowodorami delikatną skórę moszny, przyczyniając się do rozwoju nowotworów złośliwych tej okolicy. Warto zresztą pamiętać, że rak moszny jest przede wszystkim – pomijając szczególną lokalizację – rakiem skóry po prostu, więc kontakt z wspomnianymi węglowodorami aromatycznymi może się okazać niekorzystny nie tylko dla genitaliów (ot, chociażby zięć Percivalla Potta, James Erle, doszukiwał się odpowiednika raka kominiarzy na dłoni pewnego ogrodnika regularnie w ramach swej codziennej pracy w ogrodzie stosującego popiół i sadzę), ale to już chyba materiał na nieco inną historię.
(Przypominam tylko, że patologów możecie śledzić też na fejsbuku – warto tam zaglądać, bo strona jest codziennie aktualizowana)
Literatura:
Rozwój wiedzy o raku od najdawniejszych czasów do końca XVIII wieku. RF Mould, Journal of Oncology 2008;58(2):172-185
A review of the history, epidemiology and treatment of squamous cell carcinoma of the scrotum. JE Azike; Rare Tumors 2009;1(1):e17
Percivall Pott and cancer scroti. MD Kipling, AA Waldron; British Journal of Industrial Medicine 1975;32(3):244-246
Percivall Pott (1713-1788): 200th anniversary of first report of occupation-induced cancer scrotum in chimmey sweepers (1775). MM Melicow; Urology 1975;6(6):745-9
Percival Pott, the environment and cancer. HW Herr; BJU International 2011;108(4):479-81
Squamous cell carcinoma of the scrotum: A look beyond the chimneystacks. R Vyas, H Zargar, RD Trolio, GD Lorenzo, R Autorino; World Journal of Clinical Cases : WJCC. 2014;2(11):654-660
Sir Percivall Pott, Sir James Paget, and soot cancer of the hand. K Denkler; The Lancet 2004;364(9434):582
A brief history of scrotal cancer. HA Waldron; British Journal of Industrial Medicine 1983;40(4):390-401
Mule Spinners’ Cancer and the Wool Industry. WR Lee, JK McCann; British Journal of Industrial Medicine 1967;24(2):148-151
Squamous cell carcinoma of the scrotum – still an occupational hazard. A Mitra, PN Agarwal, R Singh, S Verma, V Srivastava, A Chugh, V Jain; Indian Journal of Occupational and Environmental Medicine 2014;18(3):150-152
Przez większość tekstu trochę kłuło mnie użycie terminu “sadza” na określenie przyczyny wspomnianych nowotworów, jako że sadza to dla mnie mocno rozdrobniona postać grafitu, który raczej szkodliwy nie jest. Ale przyznaję, że potocznie nazywa się tym terminem cały “syf” z komina, zawierający oprócz sadzy również smołę węglową o której rakotwórczych właściwościach wiadomo od dawna (nie chcę się zastanawiać, co zawierają osady w polskich kominach… bo mam wrażenie, że dzisiejszy kominiarczyk nie dożyłby raka… Dioksyny zabijają jednak szybciej)
LikeLike
Zupełnie nie miałabym pomysłu czego by użyć zamiast sadzy, tym bardziej, że w kontekście ewidentnie chodzi o sadzę komponującą się z definicją potoczno-wikipedyjną. Podobnie używa sadzy literatura medyczna.
Jeśli masz pomysł na jakiś niehermetyczny zamiennik, to chętnie podstawę w części przynajmniej miejsc, bo nie lubię się aż tak powtarzać 😉
LikeLike
Kopeć? Osad smolny? Zresztą grafit (oraz domieszka włókien węglowych i fullerenów) nie jest jedynym składnikiem sadzy, zwykle cząstki są nasycone też składnikami oleistymi w tym WWA, nawet w przypadku sadzy z gazu palnego WWA mogą być obecne zaabsorbowane na powierzchni ziarna grafitu (bardzo skomplikowane rodnikowe reakcje niecałkowitego spalania potrafią doprowadzić do tego, że nawet z metanu powstanie benzopiren). Tak że chyba nie ma co zmieniać.
LikeLike
Coś czuję, że to jednak rozdrobniony grafit wziął swą nazwę od ‘sadzy’ z komina.
LikeLike
Sadza to substancja, która powstałą w skutek niepełnego spalania materiału zawierającego węgiel (chodzi nie o skład, a sposób powstania).
LikeLike
Wiedziałem tylko tyle, że to choroba zawodowa ludzi kontaktujących się z sadzą (i domyślałem się, że może chodzić o węglowodory aromatyczne). Ale tyle fajnych szczegółów, o których nie miałem pojęcia. Czemu ty tego nie przeformatujesz na książkę?
LikeLike
A kto mi to wyda 😀
LikeLike
Nie wiem, ale skoro wydają Jürgena Thorwalda i Atula Gawande, to czemu nie ciebie? (nie, nie twierdzę, że wcześniej wymienieni to syf, tylko sugeruję, że ciekawe rzeczy mogą znaleźć wydawcę).
LikeLike
Może kiedyś 🙂
(choć to chyba jednak nie moja liga)
LikeLike
Youtuberów książki wydają a są bądź co bądź niskiej jakości w teści. Zapewniam że znajdzie się wydawca Twoich opowieści.
LikeLike
Książka. Uwierz mi piszesz tak genialnie że powinnaś spróbować. Kupiłabym
LikeLike