Leży i kwiczy

Zasypujecie mnie od wczoraj pytaniami o słynny raport Najwyższej Izby Kontroli o dostępności i jakości diagnostyki patomorfologicznej, ten raport, o którym krzyczą media, opatrując rzecz sensacyjnymi tytułami lamentującymi nad leczonymi na ślepo chorymi, nad pacjentkami i pacjentami poddawanymi terapii „na czuja”, nad upadkiem i degrengoladą. „90% wyników uniemożliwia dobrą diagnozę”! „Druzgocące” wyniki! I pytacie czy mam coś do powiedzenia na ten temat. I czy jest aż tak źle?

Nie mam dla was żadnego kontr-raportu ani żadnej systemowej diagnozy. Nie mam złośliwej riposty czy odpowiedzi na wszystkie wątpliwości i niepokoje, mam tylko garstkę refleksji. Powiem dyplomatycznie, że po krótkiej naradzie ze znajomymi po fachu część podkreślanych przez media wniosków z raportu uznałam za odrobinę podejrzane. Nie, nie żeby zaraz jakieś łgarstwa, nic takiego. Ale przekaz wydał mi się wybrzmiewać cokolwiek ekscentrycznie.  Tzn. jasne, na pewno błędy się zdarzają, to niedobrze, że się zdarzają, jest to jednak do pewnego stopnia wpisane w naszą profesję, pewien odsetek błędów pojawia się niezależnie od systemu i wydaje się nieunikniony (choć nie taki odsetek, zastrzegę od razu, by nie poszła w świat wieść, że Łopatniuk deklaruje, że 20% błędnych rozpoznań brzmi OK). Całość wydawała się zaskakująca i nieco jakby wybrakowana. Mocne wnioski, ale trochę w nich brakowało „mięcha” pozwalającego rzetelnie ocenić sytuację, konkretów, wyjaśnień. A że zdążyło mnie newsami o zastraszającej kondycji polskiej patomorfologii poczęstować chyba z pół Polski, stwierdziłam, że czas dać sobie spokój z relacjami prasowymi i zajrzeć do samego raportu. Zwłaszcza że część wypowiadających się na ten temat osób publicznych, zdaje się, nie zdążyła tego uczynić.

Continue reading