Czy wierzysz w duchy?

Niepozorny guzek, w tym przypadku brwi; CC BY-NC-SA 3.0, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2636049/

Ludzi niekiedy zadziwia lub bulwersuje pomysł, że dany lekarz czy lekarka mogą do pewnych schorzeń żywić niejaki sentyment, że niektóre choroby można w jakimś tam sensie lubić. Bo jakże to tak? To przecież choroba – nic dobrego. A jednak. Niektóre schorzenia będą wyjątkowo interesujące, inne – powiązane z szczególnie estetycznymi obrazami, jeszcze inne nieść będą ze sobą wspomnienia czy skojarzenia dla danej osoby istotne. Pośród patologii, które ja darzę szczególną sympatią, poczesne miejsce zajmuje niepozorny (zazwyczaj) guzek skórny, łagodny nowotwór wywodzący się z komórek macierzy włosa zwany po polsku nabłoniakiem wapniejącym Malherbe’a (bądź wręcz opisowo “guzem macierzy włosa”), choć częściej pewnie na ewentualnych wynikach znajdziecie łacińską nazwę pilomatrixoma. Ot, ekonomia literek.

Sterty podręczników, dżurnali i skryptów porozkładane po meblach to u patologów w pracy codzienność

Nasza znajomość, moja i nabłoniaka wapniejącego, liczy sobie lat całkiem sporo. Tyle praktycznie, co moja kariera patomorfologiczna. Pierwszego dnia pracy w zakładzie, w którym zaczęłam po odbyciu stażu pracować jako rezydentka, dostałam od swojej kierowniczki specjalizacji teczkę pełną preparatów z przykazem obejrzenia i postawienia wstępnych rozpoznań. Oraz informację, gdzie leżą podręczniki (na krzesłach, półkach i biurkach całego zakładu, jeśli was to interesuje – patolodzy wiecznie siedzą w książkach, zarówno papierowych, jak i elektronicznych). Musicie wiedzieć, że lekarz/rka po studiach i ukończeniu stażu ma w głowie całkiem sporo wiedzy klinicznej (zweryfikowanej nie tylko egzaminami po drodze, na studiach, ale i wieńczącym dotychczasowe osiągnięcia Lekarskim Egzaminem Końcowym, LEKiem, za moich czasów noszącym jeszcze nazwę LEP, gdzie literka P podkreślała państwowość procedury), ma niemało obycia z pacjent(k)ami, pracy z którymi poświęcił/a świeżo ukończony rok stażu oraz wiele miesięcy podczas praktyk wakacyjnych i zajęć klinicznych na studiach. Wie o co chorych/e pytać, jak badać, co zlecać. Kojarzy nazwy, leki, procedury. Umie wiele, jest już w końcu pełnym lekarzem czy lekarką – może od ręki zacząć was przyjmować w jakiejś przychodni i pewnie niekoniecznie się zorientujecie jaka to świeżynka. Ale z histopatologią (czy ogólniej mówiąc – z mikroskopem) ta młoda osoba ostatnio miała do czynienia na czwartym roku studiów, a choć patomorfologia jest przedmiotem istotnym, nie jest bynajmniej jedyną zgłębianą na czwartym roku dziedziną.

Continue reading

Mozaika i turban

https://i0.wp.com/ecx.images-amazon.com/images/I/51gb7BMnaWL._SX432_BO1,204,203,200_.jpg

Mój ukochany podręcznik do patologii skóry; McKee’s Pathology of the Skin, http://tinyurl.com/zfc96d4

Nowotwory skóry dotąd gościły u patologów jedynie w wydaniu raczej mało sympatycznym. Pochyliliśmy się swego czasu nad czerniakiem, i owszem (na pewno zresztą jeszcze doń wrócimy), i zatrzymaliśmy się na chwilę przy innych skórnych zabójcach w związku z ich ostentacyjnym zlekceważeniem przez naszych kochanych decydentów, obraz dermatopatologii w związku z tym z lektury bloga się wyłaniający może jednak sprawiać wrażenie nieco przygnębiające. Jakże niesprawiedliwie. W końcu patologia skóry pełna jest zmian być może niekiedy nieprzyjemnych czy uciążliwych, czasem kontrowersyjnych estetycznie, zwykle jednakowoż relatywnie niegroźnych, a na pewno interesujących.

Continue reading

Glon jest dziki, glon jest zły, glon ma bardzo ostre kły

Sinice z rodzaju Cylindrospermum; sinice NIE są glonami; CC BY-SA 3.0; Matthewjparker, Wikipedia

O infekcjach bakteryjnych, wirusowych czy grzybiczych słyszeli wszyscy. Pierwotniaki powodujące najróżniejsze, niekiedy bardzo groźne, infekcje również nie są niczym szczególnie zaskakującym. Ale glony? OK, media regularnie straszą (niebezpodstawnie zresztą) sinicami, jednak sinice (Cyanobacteria), czego może nie każdy jest świadom, od dłuższego już czasu zaliczane są do bakterii, nie do glonów, a i choć niewątpliwie mogą stanowić pewne zagrożenie, to ze względu na wytwarzane toksyny raczej, nie ryzyko infekcji.

Glony zatem. Nie wszystkie, oczywiście. Wręcz przeciwnie. Za czynnik zakaźny zasadniczo uważa się przedstawicieli jednego rodzaju, jednokomókowych Prothoteca (rodzina Chlorellaceae), mianowicie. Zasadniczo, podkreślam, bo – jakkolwiek rzadko – agresorem mogą się okazać również inne glony (zresztą z dość spektakularnymi efektami), ale to może później.

Continue reading

Przykre niespodzianki, czyli czerniak i siwizna

To nie była zaplanowana notka – w planach czeka cała kolejka artykułów mniej lub bardziej rozgrzebanych, jednak (po raz kolejny zresztą) inspiracja wygrała z kalkulacją i znaleziony przypadkiem artykuł wyprzedził wcześniej obiecane kilku osobom teksty. Ot, ciekawostka, która wpadła mi w oko i już nie chciała się odczepić. Być może i wam wyda się interesująca. Może nawet kiedyś komuś pomoże.

O czerniaku zapewne słyszał każdy, niezależnie od tego w jakim stopniu interesuje się medycyną. Ten słynny ze swego agresywnego potencjału nowotwór złośliwy wywodzi się z komórek barwnikotwórczych (wytwarzających melaninę), melanocytów, zazwyczaj zlokalizowanych w dolnej części naskórka (ale też w oponach mózgowych tudzież oczach chociażby – stąd i tam może rozwinąć się czerniak – czy to tęczówki, czy naczyniówki, czy ciała rzęskowego, nie tylko u człowieka zresztą), rzadziej – w nabłonku pokrywającym błony śluzowe.

Continue reading

Nowotwory spoza pakietu, czyli nie tylko czerniak

aaa

Rak z komórek Merkla; flickr, AJC ajcann.wordpress.com; CC BY-NC 2.0

Jeśli pamiętacie zeszłoroczne przepychanki i awantury wokół słynnego “pakietu onkologicznego”, być może utkwiła wam też w pamięci jedna z mniej eksponowanych w mediach odsłon okołopakietowych konfliktów. Sam pakiet teoretycznie miał (dziś już wiemy, że teoria nie do końca pokryła się z praktyką) ułatwić chorym dostęp do diagnostyki i terapii nowotworów, przyspieszyć moment postawienia rozpoznania oraz samo leczenie, by zmaksymalizować szanse pacjentów na powrót do zdrowia. Natomiast już pod koniec roku, jeszcze zanim rewolucyjne rozwiązania zostały nam zaaplikowane, okazało się, że wcale nie wszystkie nowotwory zdaniem decydentów na ich uwagę zasługują.  Swoim zaniepokojeniem w tej kwestii podzieliła się w prasie medycznej prof. Joanna Maj, krajowa konsultantka w dziedzinie dermatologii i wenerologii.

Figure 1: An 87-years-old female patient with MCC of the forehead

Rak z komórek Merkla; nawrót po doszczętnym usunięciu zmiany; CC BY-NC-SA 3.0; http://www.cancerjournal.net/article.asp?issn=0973-1482;year=2010;volume=6;issue=3;spage=382;epage=384;aulast=Fakiha

Rzecz utkwiła mi w pamięci z powodu zabawnej koincydencji – otóż news dotarł do mnie właśnie podczas sympozjum dotyczącego patologii skóry, podczas wykładów i warsztatów dotyczących zarówno chorób zapalnych (łuszczyca, rozmaite liszaje, toczeń, etc), jak i pojawiających się w skórze nowotworów. Koincydencja, owszem, zabawna, jednocześnie jednak sama nowina wcale mnie nie rozbawiła. W swojej wypowiedzi prof. Maj donosiła, iż z dostępu do priorytetowej diagnostyki i możliwie szybkiego leczenia Ministerstwo Zdrowia postanowiło wyłączyć pacjentów z podejrzeniem nowotworów złośliwych skóry (z wyjątkiem czerniaka na szczęście).

Continue reading